Jeszcze niedawno mój syn chodził do gimnazjum. Ukończył je w 2013 r. Co pamiętam? Co wspominam?

Z łezką w oku przypominam sobie pierwsze zebranie z rodzicami: uśmiałam się do łez, gdy nowa wychowawczyni próbowała nas zapamiętać. Zwracała się do nas „Mamo Kasiu...”, Tato Tomaszu...”. To miłe. Nie było stresu, podziału najlepszych i gorszych, bariery, choć dystans został zachowany. Zresztą mimo spięć, bo one są nieuniknione, staraliśmy się osiągnąć porozumienie.

Pamiętam wycieczki klasowe: Bieszczady i Lwów na początek, Mikoszewo, Górki Zachodnie; spotkania poza szkołą: kręgle, kuligi, ogniska. Przygotowaliśmy bal gimnazjalny.

Wychowawczyni mego syna, choć nie zawsze było różowo, na bieżąco informowała nas, co się dzieje, starała się, by klasa nie była podzielona. Potrafiła pochwalić, ale wręczanie kar również nie było jej obce. I, o dziwo, młodzi i tak mówili do niej „mamo”. Z tego, co słyszeliśmy, zanim nasze dzieci trafiły do gimnazjum, zawsze taka była. Mieliśmy ogromne szczęście, bo oddaliśmy własne dzieci w ręce „drugiej mamy’. Zasadniczej, zorganizowanej. Przekonaliśmy się, że wychowawca to sukces, tak ogromny, że na zakończeniu roku bez skrupułów tańczyliśmy, gdy śpiewała Natalia Capelik-Muianga.

I jeszcze coś pamiętam: wychowawczyni przygotowała upominki dla każdego ucznia swojej klasy: albumy ze wspólnymi zdjęciami!

Nasze dzieci do dziś mówią o niej „Mama”, choć na balu na pytanie „ile ma pani dzieci” odpowiedziała „3”. Zaraz usłyszała jęk zawodu i poprawną odpowiedź „3 i 29”.

Zawdzięczamy jej rodzinna atmosferę, nawet podczas trudnych zebrań, troskę o nasze dzieci i cudowne gimnazjalne wspomnienia.

Humanistka i klasa matematyczno-informatyczna... to się udało!

Pozdrawiam
w imieniu rodziców klasy e

mama Kasia